Muzeum Kresów w Lubaczowie

Rozmowy na Pograniczu. Rozmowa druga

Jeszcze w 2010 w miejscowościach Miłowe/Cziertkowo, granicę Ukrainy z Rosją można było pokonywać przechodząc z jednej strony ulicy Przyjaźni Narodów na drugą. W 2019 pojawił się na niej drut kolczasty. Wcześniej – w 2014 Rosjanie zaatakowali miejscowość zbrojnie, a od 2022 okupują ją. Pogranicze ze strefy kontaktu zamieniło się w ostro wyznaczoną linię kontroli i źródło agresji. Dziś, ostatnią barierę między tego typu zwyczajami a Europą stanowi front trzymany przez ukraińskie wojsko. Aktualne pogranicze rosyjsko-ukraińskie to kilkusetmetrowa strefa niczyja, podziurawiona lejami po bombach, naszpikowana minami, obserwowana przez drony.

Zupełnie inne procesy miały miejsce na pograniczu Polski i Ukrainy. Roztoczańska miejscowość Dziewięcierz/Dewiatyr z przysiółkiem Einsingen została podzielona przez granicę na pół w 1944 roku. Podobnie, w Korczminie na Grzędzie Sokalskiej mieszkańcom zabroniono podchodzenia do cudownej kapliczki, która znalazła się po drugiej stronie zasieków. Jednak dziś jesteśmy sobie już w stanie wyobrazić, że w przyszłości będziemy po tych miejscowościach spokojnie spacerować, bez kontroli, tak jak jest to na innych granicach europejskich.

Może trudno nam teraz to sobie uzmysłowić, ale mogło być zupełnie inaczej. To my sami decydowaliśmy, jak ułożymy relacje między narodami. Rosjanie postanowili pójść drogą wojny. My z Ukraińcami – mimo konfliktów ekonomicznych czy historycznych, także przejawiających się fizycznie na pograniczu – potrafiliśmy się porozumieć, bez wytaczania najcięższych dział (w dosłownym tego słowa znaczeniu). Pogranicze jest tego doskonałym świadkiem i pokazuje, jak nie udało się nam to w 1944–47 roku, a jak udaje nam się to dzisiaj.

Maciej Piotrowski, Pogranicze, Donbas, Dziewięcierz

Front i przyfroncie wybuchły kwieciem. Natura weszła w szaleńczą fazę pędu. Na polach mknęły w oczach pędy pszenicy, liście osiągnęły swoją wielkość, ale wciąż były delikatne, niemal przezroczyste. Ożyły owady. Świat brzęczał i tańczył roślinami, które wiły się prostowały, zginały, podkurczały i rozwijały. I były to zapewne jedyne tańczące tam istoty, bo człowiekowi na froncie nie było do tego.

W Wolnym Polu rozkwitły ogrody. Przed każdym domem zrobiło się rajsko. Wokół potężnych krzewiastych piwonii o kwiatach różowych i wielkościach pomnikowych roiło się od pszczół. Kwitły mięsisto-fioletowe irysy, nad nimi rozpościerały się baldachimy kaliny, które przechodziły w bzy o różnych odcieniach fioletów: od liliowo-wrzosowych po purpurowo-biskupie. Ich grona w odmianach małych dzikich, wszędobylskich wyzierały zza wszystkich wychodków, komórek i kurników. Za to te szlachetne, perłowe czy zwisające rosły przed domami. Z irysami konkurowały świeżokrwiste maki o włochatych łodygach. Wyglądały na delikatne, choć w istocie trzymały się ziemi bardziej, niż strzeliste irysy. Miedzy kwiatami walały się kawałki eternitu, cegieł, grud ziemi, szkła, i wszystkiego tego, co leci wraz z falą wybuchową w powietrze. Bo Wolne Pole w ciągu dwóch tygodni zamieniło się w ruinę.

Wyrwa na wyrwie, dziury w dachach, ścianach i płotach. Szyby bez okien lub z upiornie sterczącymi ułamkami. Leżące, powyginane drzwi wejściowe, słupy elektryczne i fragmenty mebli. Na kartonach lub szmatach wśród ruin leżały psy czekające na właścicieli. Bo w Wolnym Polu, położonym w korycie dawnej rzeki, na czarnoziemie który tej, jak i każdej innej wiosny, wybuchał kwitnącymi ogrodami, w tym Wolnym Polu, które musiało niegdyś dawać swym mieszkańcom wolność, nie dało się już mieszkać.

Olga Solarz, Przyfroncie

Literatura, czy rzeczywistość, czy też rzeczywistość w literaturze?

Podczas drugiej rozmowy z cyklu „Rozmowy na Pograniczu” spotkali się Maciej Piotrowski, ukrainista, jeden z tłumaczy książki Wojna 2022. Eseje, wiersze, dzienniki i dr Olga Solarz, świadek wojny rosyjsko-ukraińskiej, wolontariuszka działająca w bezpośrednim zapleczu frontu.

Choć zderzyły się ze sobą dwie rzeczywistości, jedna bliska opowiadana na naszych oczach przez bezpośrednią uczestniczkę działań wojennych, ilustrowana zdjęciami, nasycona emocjami i druga, daleka, literacka, przefiltrowana przez czas i wrażliwość autorów antologii i ich tłumaczy, to w ostateczności okazało się, że literatura jest miejscem gdzie spotykają się i istnieją obie.

Pozostaje kwestia pytania, dlaczego rozmawialiśmy o tej wojnie? I chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem fakt, że jest ona tak bliska i tak blisko, że nie sposób o niej nie mówić. Nie sposób nie zauważać bezpośredniego wpływu, jaki miała i ma na pogranicze polsko-ukraińskie rosyjska inwazja na Ukrainę w lutym 2022 roku. Przecież to przez nasze „ręce” na tę stronę przeszła fala uchodźców dwa lata temu. Przecież przez „naszą” granicę na tamtą stronę idzie pomoc militarna i humanitarna. Nie można udawać, że nic się nie dzieje chociaż wojna jest sobie gdzieś tam na wschodzie, daleko. Jeszcze nie czujemy zapachu ognia, dymu, gruzu, krwi i strachu. Na razie nas, schowanych tu, za kordonem, ta wojna tylko ćmi. Przyzwyczailiśmy się do niej, znikła już z pierwszych stron gazet razem z falą uchodźców, która rozeszła się po Europie. Powoli staje się dla nas abstrakcją. Od czasu do czasu tylko powraca do realności, gdy zabłąkany pocisk wojny spadnie lub przeleci nad Pograniczem (Przewodów, Sosnowa-Dębowa), a my poczujemy niepokój. Tak, niepokój to jest to słowo, które opisuje naszą reakcję na wojnę rosyjsko-ukraińską w drugim roku od rosyjskiej inwazji. Właśnie, słowo, słowo, słowo, jakże jest różne nasze słowo z tej strony od słowa z tamtej.

Nasze słowa, twarde i wypukłe od złości,

czarne od rozpaczy,

jak betonowy strop dawnego schronu.

Nie ma niczego trwalszego od nich,

niczego bardziej nieprzemijającego.

Julija Musakowska, *** z Cicho serce moje, tłum. Aneta Kamińska, z książki Wojna 2022. Eseje, wiersze, dzienniki

Maciej Piotrowski mówił, że najszybciej na rzeczywistość reaguje poezja. Jest zawsze najbliżej epicentrum. Jest na pierwszej linii frontu, jest żołnierzem. Olga Solarz też spotykała w okopach poetów.

Dzień dobry, Maksymie. Nazywam się Olga, jestem wolontariuszką, ukrainistką. Kiedyś tłumaczyłam, teraz nie mam na to czasu, ale jeden Twój wiersz tak mnie poruszył, że zrobiłam przekład na polski.

Pisała do Maksyma Krywcowa, żołnierza-poety, zanim ten zginął.

Kiedyś tłumaczyłam, teraz nie mam na to czasu.

– pisała. Na początku jest poezja, a potem przychodzą dzienniki, eseje, powieści. Ale najpierw, na samym początku jest działanie. Reakcja na rzeczywistość. Dopiero pomiędzy, w czasie ukradzionym, na „przyfronciu” pisze się, notuje, rejestruje. Olga Solarz opowiadała o pomocy, o wolontariacie, o ludziach, o żołnierzach, krajobrazach wschodu przeoranych przez wojnę. To wszystko, co znajdziemy w literaturze widziała na własne oczy. Maciej Piotrowski z tekstów literackich, ze współczesnej, wojennej przecież literatury ukraińskiej wyczytuje dla nas nowe widzenie Ukrainy.

Dla całego polskiego spojrzenia na kulturę ukraińską najważniejsze i najbardziej znaczące są ziemie dawnej II Rzeczypospolitej. Ukrainę znamy przez pogranicze: Lwów i Galicję. Nie tylko w sensie materii i architektury, ale nawet rozpoznawalności ukraińskich pisarzy: wydaje nam się do dziś, że fenomen stanisławowski, pisarstwo Jurija Andruchowycza i Tarasa Prochaśki to jedyna i powszechnie znana Ukraina. To ona wyrasta nam pierwsza na horyzoncie i zasłania perspektywę na resztę kraju. Najbliższe nam terytorialne ziemie, z którymi dzielimy historię, były w oczywisty sposób najłatwiej dostępne. Ale i Ukraińcy z lat 90. chcieli wykorzystywać ten temat w swoich opowieściach, bo Galicja była dla nich mostem do kultury Zachodu jak i bastionem, w którym mogli zachować swoje dziedzictwo w obliczu naporu kulturowego wroga.

Dziś – musimy mieć to na uwadze – perspektywa ukraińska zmieniła się diametralnie. Najpierw wyrosło znaczenie Kijowa, który szczególnie po wydarzeniach rewolucyjnych 1990, 2004 i 2013–14 roku, stał się ogólnonarodowym miejscem pamięci. Wojna przyciągnęła za to uwagę do innego pogranicza – wschodu Ukrainy.

Jeszcze przed 2014 rokiem o Donbasie myślano stereotypowo: „jest rosyjskojęzyczny, prorosyjski, jest krainą górników, klanów oligarchicznych i przestępców, bezmyślnego proletariatu, głosującego na rozkaz lokalnego „cara”, a ostatecznie jest niepodzielnym lennem Partii Regionów. Dziś, wielu Ukraińców lokuje tam uczucia patriotyczne. Po pierwsze – ze względu na ofiarę ukraińskiego żołnierza: jeśli on poświęca swoje życie w obronie Lisiczańska czy Bachmutu, warto znaleźć wyjaśnienie, dlaczego te miejsca na to zasługują. I argumentem jest choćby to, że z pierwszej miejscowości pochodzi poeta Wołodymyr Sosiura, a z drugiej reżyserka filmowa Łarysa Szepitko, w Doniecku pracował poeta Wasyl Stus, a po chersońskich stepach podróżował prozaik Mike Johannsen. Nie mówiąc o Charkowie, odkrywanym ostatnio jako stolica ukraińskiego odrodzenia kulturowego lat 20., rozdeptanego przez komunistów.

Maciej Piotrowski, Pogranicze, Donbas, Dziewięcierz

Dla nas, ludzi z zachodu, to zachód Ukrainy pozostaje cały czas ważny ze względu na łączące nas dziedzictwo dawnej Rzeczypospolitej, nazywane czasem dziedzictwem Kresów, pozostające teraz w strefie wojny. I także przez ten pryzmat paytrzymy na nią. Przecież nie tylko Kijów, Dobas, Charków, czy Wolne Pole są zagrożone i niszczone, ale i Lwów, Stanisławów, Równe, a w nim po równo wytwory ukraińskiej i polskiej kultury. Nie powinniśmy jednak zamykać oczu na Wschód, to on jest, jak pisze Maciej Piotrowski, ukraiński i europejski. I tamto wschodnie, wojenne pogranicze, staje się naszym pograniczem, pograniczem zachodu.

Miasto przygotowywało się do wojny. Niektóre pomniki ściągnięto z ulic i zabezpieczono w magazynach. Cztery posągi z fontann na Rynku owinięto grubą warstwą ochronnego materiału. Osłonięto witraże cerkwi i kościołów, w oknach zabytków ułożono worki z piaskiem.

Maksym Bespałow, Luty – marzec 2022. Lwów. Wojna, tłum. Maciej Piotrowski, z książki Wojna 2022. Eseje, wiersze, dzienniki

Dzisiaj po niemal dwóch latach wojna wciąż trwa. Zmieniła się, przepoczwarzyła, okrzepła. Zapisała się w wielu tysiącach obrazów, potrzaskanych i uratowanych witraży, tysiącletnich, kamiennych bab połowieckich (jedna z nich ocalona przez Olgę Solarz), dzieci, kobiet, mężczyzn. Jaki obraz zapisze się w naszych oczach?

Posłuchajmy Olgi Solarz, która tak kończy wiosenny obraz „przyfroncia”:

Więc chodziłam po pustej wsi dotykając płatków kwiatów. Wpatrywałam się w krążące pszczoły, wkładałam nos w pąki, zamykałam oczy i wąchałam wszechmogącą wiosnę. Niecałe dziesięć kilometrów ode mnie w Równopolu też zakwitły kwiaty i zabrzęczało życie, tyle że Równopol był już po tamtej stronie, za tą umowną granicą oddzielającą dobro od zła. Za polem z niewielkim rozlewiskiem, które stworzyło się na strudze zwanej Wronia. Wronia, ktora niegdyś musiała być całkiem sporą, meandrującą rzeką wpadała do rzeki Wilczej, a Wilcza do Samary. Samara do Dniepru, a ten kończył żywot w Morzu Czarnym. Więc ta mała rzeczna nitka była czarna jak wrona i jak morze, któremu tam w stepie niczym praprababka dawała początki. I na tej Wroniej rzece, na jednym z jej rozlewisk z karasiami na wiele miesięcy zastygła granica cywilizacji.

Po drugiej stronie, tak jak tego dnia chodził jakiś Wania z rosyjskiej głubinki albo Buriat. Czy miał odczucie obcości w tym świecie pełnym irysów, kalin i maków, tak innym od jego wsi jałowej? Wsi błota, bimbru, pustki, wsi bez perspektyw, asfaltu, przystanku i szkoły. Czy Wańka najeźdźca zdziwił się widząc kwietne ogrody przed domami i sady wokół brzęczące? Czy rajskość tej wiosny choć dotknęła jego oczu?

Olga Solarz, Przyfroncie

Robert Gmiterek

Fot. Tomasz Michalski

ZAPRASZAMY DO ODWIEDZIN

ul. Jana III Sobieskiego 4
37-600 Lubaczów

ul. Jana III Sobieskiego 4
37-600 Lubaczów

Radruż 13
37-620 Horyniec-Zdrój

Nowe Brusno 103
37-620 Horyniec-Zdrój

Skip to content