![](https://muzeumkresow.eu/wp-content/uploads/2024/12/hryc-3.jpg)
Rozmowy na Pograniczu. Rozmowa piąta
Rozmówcy: prof. Grzegorz Hryciuk, dr hab. Paweł Korzeniowski, dr Hubert Ossadnik, dr Piotr Olechowski, licznie zgromadzeni słuchacze w Rzeszowie w Księgarni Libra, w Sanoku w Muzeum Historycznym w Sanoku, w Radrużu w Zespole Cerkiewnym w Radrużu.
Rozmowy toczyły się wokół książki prof. Grzegorza Hryciuka „Przesiedleńcy. Wielka epopeja Polaków, 1944–1946”.
Ziemie Wschodnie II Rzeczypospolitej, jej Kresy Wschodnie, weszły na trwałe do kanonu polskiej mitologii narodowej. Stanowią istotny element pamięci zbiorowej, a także – wprawdzie coraz mniej wyrazisty wraz z odchodzeniem urodzonych tam pokoleń – pamięci indywidualnej. […] Wojna i towarzyszące jej bezwzględne rozstrzygnięcia polityczne, dokonywane z pozycji siły przez ówczesne mocarstwa, doprowadziły nie tylko do trwałych zmian granicznych, lecz również do głębokich przekształceń narodowościowych na terenach etnicznego pogranicza polsko-litewskiego, polsko-białoruskiego i polsko-ukraińskiego. W sposób sztuczny, zamierzony i świadomy do granic politycznych dostosowane zostały granice „narodowe”. W ramach swoistej inżynierii społecznej miliony ludzi różnej narodowości przesiedlono z ich miejsc rodzinnych. Procesy te w większym stopniu dotknęły ludność polską, a świadectwem tego były ponad dwa miliony mieszkańców dawnych Kresów Wschodnich, którzy do roku 1950 znaleźli się na terenach Polski w nowych granicach, przede wszystkim na obszarze nabytków terytorialnych, czyli Ziem Zachodnich i Północnych, zwanych także – w propagandowej opozycji do Ziem Utraconych – Ziemiami Odzyskanymi.
Prof. Grzegorz Hryciuk we wstępie do książki „Przesiedleńcy. Wielka epopeja Polaków, 1944–1946”
Wraz z zakończeniem II wojny światowej i wyniku postanowień zwycięskich mocarstw nastąpiło wysiedlenie ludności polskiej z siedmiu wschodnich województw II RP (wileńskie, nowogródzkie, poleskie, wołyńskie, lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie) w liczbie 1.700.000 – 1.800.000. Ekspatriacja połączona była z utratą majątku osobistego i w szerszym wymiarze dorobku cywilizacyjnego wielu pokoleń Polaków zamieszkujących Kresy od setek lat. Przebiegała w atmosferze presji aparatu administracyjnego sowieckiego i miejscowej ludności niepolskiego pochodzenia, miała charakter wymuszony i doprowadziła do depolonizacji wschodnich terenów II RP.
Dr Hubert Ossadnik (Sanok)
To nie wyglądało tak różowo, jak utarło się w naszej świadomości po serialu „Sami swoi”. Kargul i Pawlak, wśród rzeszy przesiedleńców z lat 1944-1946 z przygodami, ale i humorem trafiają na Ziemie Zachodnie niczym do nowego eldorado. Przesiedleńcy z Galicji Wschodniej i Wołynia podróżowali całe tygodnie. Teoretycznie Polacy mieli się pojawiać na dworcach, na rampach kolejowych, kiedy miał być podstawiany pociąg ewakuacyjny. O jego przyjeździe informowano z kilkudniowym wyprzedzeniem. Ludzie musieli tam jakoś dotrzeć, bo teoretycznie każda rodzina mogła do 2 ton tego dobytku zabrać. Jeśli policzyć tu zwierzęta domowe, jakąś paszę dla nich, to w praktyce tego nie było tak wiele. Przeważnie jednak żaden pociąg na nich nie czekał. Nawet jeśli władze ewakuacyjne miały informacje, że nadjedzie, odwoływano go, bo ważniejsze było przewożenie zdobyczy wojennych z zachodu w głąb Związku Radzieckiego. Obozowano więc wiele dni, tygodni, a zdarzało się, że nawet kilka miesięcy czekając na wagony kolejowe. Przejadano zapasy na podróż. Tracono to, co miało być na początek w miejscu osiedlenia.
Alina Bosak (Rzeszów)
Czy prezentowana książka stanowi swego rodzaju podsumowanie, czy też może kontynuację badań prowadzonych od wielu lat, a może jest wyznacznikiem zupełnie nowego nurtu?
Dr Piotr Olechowski (Radruż)
„Przesiedleńcy” to książka, która jak żadna inna potrzebuje rozmów. Jak kilkukrotnie wspomniał na spotkaniach autor, był bardzo zdziwiony, gdy skonstatował podczas swoich wieloletnich prac badawczych, że dotychczas taka książka nie powstała. O ile bardzo dobrze w polskiej historiografii opracowany jest temat wysiedlenia Ukraińców do USRR, (Jan Pisuliński „Przesiedlenie ludności ukraińskiej z Polski do USRR w latach 1944 – 1947”), to wysiedlenie, czy też jak eufemistycznie nazwano to w dokumencie porozumienia między PKWN a „rządem Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Rad” zawartym 9 września 1943 roku w Lublinie, „ewakuacja” polskich obywateli z terytorium USRR, nie znalazła swego monograficznego ujęcia. Oczywiście istnieje wiele rozproszonych prac historycznych, esejów czy wspomnień poruszających temat „epopei” Polaków z Kresów Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, ale żadna z nich nie nakreśliła w miarę możliwości, pełnego obrazu tych wydarzeń. „Przesiedleńcy” wypełniają ten brak w najwyższym czasie. W czasie, gdy odchodzi ostatnie pokolenie, które doświadczyło „ekspatriacji” osobiście. Już niedługo nasza pamięć o „wędrówce ludów” zależeć będzie jedynie od książek, co wybrzmiało bardzo mocno w Muzeum Historycznym w Sanoku, gdzie z sali, od publiczności padło pytanie, dlaczego przez tak wiele lat nie powstała literacka, epicka książka, która na wzór np. „Chłopów” Władysława Reymonta, czy „Lalki” Bolesława Prusa, bądź też w jakiejś nowatorskiej formie mocno i wyraźnie zapisałaby w pamięci literatury czas wygnania Polaków z ziemi ojczystej, z Arkadii, do ziemi obiecanej, na „baśniowy Dolny Śląsk”. Być może odpowiedzią na nie jest właśnie brak takiej jak ta publikacji, niejako z perspektywy lotu ptaka opisującej wydarzenia. I choć jest to książka w ścisłym znaczeniu historyczna, to jej wartością dodaną jest przystępny, piękny i zajmujący język w jakim jest napisana. Ten język sprawia, że jest to książka nie tylko dla historyków, specjalistów od pamięci historycznej, ale także dla czytelników literatury pięknej, dla których ważna jest pamięć indywidualna, przedstawiona, wysublimowana ze źródeł. Jest nadzieja, że tą drogą „Przesiedleńcy” staną się inspiracją do literackiej epopei.
„Wielka Epopeja”. Taki podtytuł dał autor „Przesiedleńcom”. Cóż ten termin oznacza? Czy użycie go jest adekwatne do historii zawartej w książce? W słownikach znajdziemy definicje, które określają epopeję jako „dłuższy utwór, którego tematem są dzieje bohaterów narodowych przedstawione na tle ważnych i przełomowych wydarzeń historycznych”. Czy więc nie za odważnie profesor Grzegorz Hruciuk używa tu tego słowa? Otóż nie! Jesteśmy przyzwyczajeni i przyzwalamy na traktowanie bohaterów narodowych jako czegoś wyjątkowego, sam naród zaś identyfikując tylko z owymi bohaterami. Nie darzymy zbyt wielką atencją „zwykłego”, mniej bohaterskiego, bądź zgoła niebohaterskiego, w naszym mniemaniu narodu. Co wydaje się dość dziwne zważywszy na koleje polskiego losu, które bohaterstwo niemalże wymuszało. W przypadku wydarzeń, które rozegrały się na Kresach Wschodnich mamy do czynienia z setkami tysięcy takich bohaterów. Ich losy zasługują na takie miano. Nie sposób skrótowo i esencjonalnie oddać całego bohaterstwa zwykłych, bezbronnych ludzi, poddanych ekspatriacji ze swojej ojczyzny. Autor potrzebował 658 stron na opisanie najważniejszych, najistotniejszych i najbardziej charakterystycznych, dobrze udokumentowanych wydarzeń. Dla pełnego obrazu potrzebowalibyśmy całej biblioteki, gdyż każdy los choć podlegał tym samym nieludzkim prawom, był odmienny i jak to los bardzo osobisty. To, co udało się autorowi osiągnąć, to nakreślenie ram i osnowy tego obrazu, wokół których będzie można snuć, pojedyncze, osobiste wątki. Dodać trzeba, że jest to osiągnięcie bez precedensu, gdyż dotychczas w przedmiocie tej epopei poruszaliśmy się dość chaotycznie. Coś słyszeliśmy, widzieliśmy, ale nie do końca wiedzieliśmy co. Np. w dowodach osobistych naszych babek czy matek pojawiały się wpisy „urodzona w ZSRR”, co było dla nas dość dziwne i egzotyczne. W codziennym użyciu były takie słowa jak repatriant i repatriacja. Gdy zajrzymy do słownika zobaczymy, jak język potrafi zakłamywać rzeczywistość. Repatriacja to znaczy powrót do ojczyzny, a przecież przesiedleńcy nie wracali do ojczyzny, bo nigdy jej nie opuścili (co najwyżej można zaryzykować stwierdzenie, że to ona ich opuściła, biorąc pod uwagę szczególnie teren województwa wołyńskiego), a ojczyzna, do której ich wieziono pociągami była dość świeżej daty i miała na nagrobkach cmentarnych epitafia ryte szwabachą, w języku niedawnego wroga, Niemca i trudno było im sobie wyobrazić, że jest ich. Autor używa w książce, zgodnie z terminami ukutymi w dokumentach słowa „ewakuacja” podając je słusznie w cudzysłowie, jednak najbliższym tego, czego doświadczyli przesiedleńcy byłoby słowo ekspatriacja, w rozumieniu wydalenia, wysiedlenia pod przymusem z ojczyzny, czemu autor nie raz daje wyraz na stronach książki. Trudność w znalezieniu właściwego języka dla opisu całej grozy wydarzeń, wynika z tego, że nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z na taką skalę i na tak wielkim obszarze przeprowadzonymi działaniami prowadzonymi przez własne i równocześnie obce państwo przeciwko swoim obywatelom. To prawda, że jedno z tych państw, Polska, było bez wyjścia i realizowało polityczną wolę drugiego, ZSRR, i nie mogło zapewnić bezpieczeństwa Polakom w miejscach ich dotychczasowego zamieszkania, w których po przekroczeniu go przez granicę stali się obcy we własnym domu, ale w żadnej mierze ta świadomość, której i tak w owym czasie nie mieli nie pomagała przesiedleńcom. Tym bardziej, że ziemia obiecana, na którą ich przesiedlano, okazała się nie tak baśniowa jak ją malowano w obietnicach i propagandzie. Trzeba ją było na niepewnym gruncie powojennej rzeczywistości, w obliczu niepewnych, nowych granic i pogłosek rychłej wojny, długo oswajać. Niekiedy takie oswajanie „na walizkach” trwało do lat siedemdziesiątych XX wieku. Dopiero kolejne pokolenia przesiedleńców, urodzonych w nowym miejscu, mogło pozbyć się tego ciężkiego bagażu. Ale to, to już inna historia.
Na koniec, bo to wszak rozmowa, oddajmy głos autorowi, który tak „metaforycznie” kończy swoją epopeję, który to koniec niech stanie się początkiem kolejnych dyskusji o „Przesiedleńcach”:
Doświadczenie przesiedleńcze – deprywacji, utraty ojcowizny – w latach 1943 – 1946 stało się udziałem blisko półtora miliona ludzi. Niemal ćwierć miliona Kresowian przesiedliło się do Polski w nowych granicach, zasiedlając w okresie 1955 – 1959 przede wszystkim Ziemie Zachodnie i Północne. Po blisko osiemdziesięciu latach od tego dramatycznego i traumatycznego procesu mieszka w Polsce około 4,5 miliona dorosłych osób o kresowych korzeniach. W województwach lubuskim i dolnośląskim potomkiem ekspatriantów jest co drugi mieszkaniec tego regionu. Choć Kresy w przekazie rodzinnym stają się coraz bardziej rozmytym obrazem, mitem, swoistym point of not return, to jednak nie pozostają czymś zupełnie obojętnym ani tym bardziej obciążeniem, niepotrzebnym bagażem pamięci. Ważnym punktem wszystkich tych przekazów pozostaje moment przejścia – opuszczenia domu rodzinnego, podróży i osiedlenia się w odległym, obcym, innym miejscu, będącym kresem starego porządku i początkiem nowego, exodusem z Atlantydy i Arkadii w poszukiwaniu Kanaanu…
Tę właśnie podróż, proces porzucenia i odnalezienia, próbował przedstawić autor…”
Prof. Grzegorz Hryciuk we wstępie do książki „Przesiedleńcy. Wielka epopeja Polaków, 1944–1946”
Robert Gmiterek
Księgarnia Wydawnictwa Libra PL w Rzeszowie, 8 listopada 2024 r.
Fot. Wydawnictwa Libra PL
Muzeum Historyczne w Sanoku, 9 listopada 2024 r.
Zespół Cerkiewny w Radrużu, 10 listopada 2024 r.
Fot. Tomasz Michalski