Rozmowy na Pograniczu. Rozmowa pierwsza
Wędrowny Zakład Fotograficzny powstał z chęci spotykania nieznajomych ludzi w słabo mi znanych rejonach Polski. To nie fotografia była celem, ale bycie w drodze. Gdy pierwszy raz ruszyłam w kierunku wschodniej granicy z zamiarem robienia zdjęć portretowych i wymieniania ich na jedzenie, miałam 26 lat. Nie przypuszczałam wtedy, że będę to powtarzała przez kolejnych pięć letnich sezonów.
Agnieszka Pajączkowska, Wędrowny Zakład Fotograficzny
Niektórzy odpisują szybko i krótko. „Kwerenda dała wynik negatywny”. Inni każą słać dodatkowe wyjaśnienia. Ślę – kto, dlaczego, co dokładnie, z poważaniem, łącze wyrazy szacunku. Dostaję odpowiedź: „Szanowna Pani, ten typ obiektów nie mieści się w obszarze działania instytucji”, „nie należy do dziedziny sztuki”, „nie przedstawia wartości badawczych”. Czytam odpowiedź z państwowej instytucji jeszcze raz, szukam znaczeń pochowanych między słowami.
Agnieszka Pajączkowska, Nieprzezroczyste. Historie chłopskiej fotografii
Rozmowa – wzajemna wymiana myśli za pomocą słów.
Słownik Języka Polskiego PWN
Rozmowa pierwsza. Prowadzona z Agnieszką Pajączkowską wśród fotografii „Archiwum Fotograficznego Bronisława Fariona”, „Wędrownego Zakładu Fotograficznego” z fotografami, czytelnikami i rozmówcami, za pomocą tysiąca, a nawet więcej słów przez Monikę Zając-Czerkies. Rozmowa nieprzypadkowa.
Inicjując projekt chcieliśmy zwrócić uwagę, że to, o czym pisze Agnieszka Pajączkowska w swoich książkach, będących zwieńczeniem o wiele szerszych, interdyscyplinarnych, perspektywicznych projektów badawczych i poznawczych, jest dla naszego, dla każdego Pogranicza niezwykle istotne. Oto bowiem wśród historii pisanych o „nas” z perspektywy „ich” pojawiły się wreszcie historie prawdziwe, wolne od egzotyzowania.
Jeśli jeszcze wobec „Wędrownego Zakładu Fotograficznego” w momencie jego premiery w 2019 roku mogliśmy czuć pewien niepokój i wątpliwości, bowiem jak dotychczas na palcach jednej ręki liczyliśmy rzetelną literaturę, unikającą pułapki sentymentalizmu i romantyzowania wschodu, ( sami też niejednokrotnie „sprzedawaliśmy” taką, w pewnym stopniu „wygodną” dla nas wizję), tak w przypadku „ Nieprzezroczystych. Historii chłopskiej fotografii”, byliśmy już pewni, że to o czym pisze autorka, jak o tym pisze i dlaczego, jest dla nas niezwykle ważne, bowiem wreszcie zaczynamy mieścić się „w obszarze działania”. Może jeszcze nie w tak wielkim, jak chcielibyśmy, ale w kręgu takich właśnie osób jak Agnieszka Pajączkowska, która mówi o sobie:
Działam na pograniczu – łączę rozmaite strategie i metody działania: animację kultury, pracę ze społecznością, sztukę, pracę z archiwami, historię mówioną, etnografię, reportaż, perspektywę krytyczną.
I to „działanie”, takie działanie, wydaje mi się kluczowe dla rozumienia, dla sfotografowania Pogranicza w taki sposób, aby jego portrety stały się wreszcie jak chce autorka „nieprzezroczyste”.
Każda rozmowa ma swój niepowtarzalny rytm i charakter.
Rozmawiając o „Wędrownym Zakładzie Fotograficznym”, którego forma oscyluje gdzieś między reportażem, reportażem wcieleniowym, dziennikiem podróży, esejem i notatnikiem, wpadliśmy w rytm drogi. Ale jej charakter daleko odbiegał od podróży turystycznej, bowiem autorka na potrzeby tego projektu stała się nie tylko obserwatorem, ale także częścią przestrzeni, którą poznaje i opisuje. Stała się wędrowną fotografką idącą śladem dawnych, wędrownych fotografów. Mam wrażenie, że nie było to tylko wejście w rolę, aktorska gra. Bardzo przekonująco w rozmowie w Radrużu pisarka o tym mówiła. Była ona rzeczywiście współczesną wędrowną fotografką. Oferowała usługę portretową w zamian za zapłatę. Jedynie forma tej zapłaty była niecodzienna. Opowieść za portret. To, co dla mnie najistotniejsze, co odkrywa się podczas lektury, a co znalazło potwierdzenie w rozmowie, to że chyba po raz pierwszy zdarza się sytuacja, że współczesna fotografka jedzie na wieś i nie wywozi stamtąd zdjęć jak inni, na potrzeby wystaw artystycznych, etnograficznych, prywatnych i instytucjonalnych archiwów, czy innych celów, ale wykonuje i zostawia w miejscu, skąd pochodzą, tam, gdzie je zrobiła, nadając im ich pierwotne, użytkowe, wernakularne znaczenie. W przypadku takiej relacji jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że opowieści, które zabierała w zamian za fotografie (czasem były to jajka, coś do jedzenia), były wolne od konfabulacji, prawdziwsze od tych, które zwykliśmy sprzedawać przypadkowym turystom.
Dzięki temu możemy zaufać jej, że choć dokonała zabiegu anonimizacji tych historii i nie jesteśmy w stanie potwierdzić ich wiarygodności, to nie są one skażone jej wizją „słabo znanego rejonu Polski”. (Zwracam uwagę na zdjęcia zamieszczone w książce. To fotografie na podstawie których nie jesteśmy w stanie nikogo rozpoznać. Często bezludne. Anonimowe i równocześnie nie. Bo dla tych, którzy znają topografię wschodniego pogranicza i dla tych, którzy są bohaterami jej opowieści wszystko jest czytelne i otwarte. Daje to bohaterom szansę na poczucie się bezpiecznym, poczucie, że nie jest się na sprzedaż, że ich historie i portrety, choć są poznane przez nich samych, to nigdy nie będą rozpoznane, wytknięte i oceniane przez innych.)
Jest „Wędrowny Zakład Fotograficzny” zapisem socjologicznym Zofii Rydet á rebours.
Jest zbiorem opowiadań z nieznanego wschodu.
Jest esejem o drodze.
Jest reportażem śledczym.
Jest taki jak Pogranicze: różnorodny i jednorodny jednocześnie.
Dzięki empatii z jaką został napisany, przemierzony i przeżyty, może stanowić dla tych „stąd” pewien punkt odniesienia, który pozwoli nam zmienić nasz stosunek do tego miejsca. Pozwoli nam postawić się w centrum peryferii i zmienić narzuconą nam z zewnątrz narrację, której do tej pory ulegaliśmy, a przez różnorodność zawartych w nim historii, jest szansą na uzupełnienie „amputowanych”, chłopskich fragmentów mapy pamięci Pogranicza.
Z fragmentów, z prawdopodobieństw, z hipotez, z nieciągłości, strat i przypuszczeń, za pomocą niezwykle bogatego warsztatu naukowego i literackiego zbudowała Agnieszka Pajączkowska swoją drugą książkę „Nieprzezroczyste. Historie chłopskiej fotografii”. I w mojej ocenie dokonała czegoś niemożliwego i odważnego. Z tak ogromnego, rozproszonego zbioru „wszystkich” fotografii odnaleźć te nieliczne „chłopskie”, to jak odnalezienie igieł w stogu siana. Jednak to był jedynie pierwszy krok. „Przeczytanie” , podpisanie i odtworzenie ich historii wymagało ogromu pracy i, uwaga!, wyobraźni.
Niemożliwe jest napisanie monografii chłopskiej fotografii.
Ja napisałam ich historie, nie historię
– mówiła na spotkaniu autorka „Nieprzezroczystych”. Chciałbym na to zwrócić uwagę, to bardzo ważne dla tych, którzy w obecnym czasie uzupełniają historię Pogranicza o chłopską historię. Ze względu na szczątkowe zachowanie źródeł możliwe jest tylko, tak jak to zrobiła Agnieszka Pajączkowska, napisanie wielu, pojedynczych historii, które będą tylko komentarzem do historii jedynej. Tylko, choć dla niektórych aż.
Pośród wielu cennych walorów książki jest jeden, który może zdziwić, a który ja uważam za bezcenny: spis treści. Tak drodzy czytelnicy, rozmówcy, słuchacze. Nie znam podobnego spisu treści. Nie znajdziecie drugiego takiego, z którego dowiedzielibyście się jak stawiać pytania i jakie pytania stawiać. Spis treści stanowiący jednocześnie zbiór tytułów esejów składających się na książkę, jest równocześnie zbiorem pytań kanonicznych, jakie powinniśmy stawiać chłopskim fotografiom, aby uczynić je nieprzezroczystymi. „Kiedy fotografia jest „chłopska”?”, „Czyje zdjęcia rodzinne bywają publiczne, a czyje nie?”, „Po co zauważać tło, które miało być niewidoczne?”, „Dlaczego tak łatwo wymyślić historię do zdjęcia ( i jakie ma znaczenie, czy jest prawdziwa)? ”, „Kiedy chłopska fotografia umarła?” Pięćdziesiąt pięć kluczowych pytań z historii chłopskiej fotografii.
Po tej książce wszystko będzie już prostsze. Sądzę, że otwiera ona nowe horyzonty nie tylko przed badaczami, naukowcami, pisarzami (np. ekfrazy chałupnicze, gdzie zamiast opisów dzieł sztuki opisujemy dzieła rzemieślnicze, fotografie, jak nazywa je autorka wernakularne, służebne, dzieła użyteczne), ale i przed społecznymi, regionalnymi archiwistami przeszukującymi zakurzone strychy w poszukiwaniu źródeł chłopskich historii. Z pomocą tej książki będzie można ich historie pomnożyć.
Czyta się te fotograficzne eseje z wielką przyjemnością, i równocześnie, mimochodem, między wierszami zdobywając wiedzę, do wykorzystania kiedyś we własnych, domowych, czy tez instytucjonalnych archiwach. I znów jest coś, co sprawia, że wierzymy autorce w to, co pisze, ufamy jej. Tam gdzie nie jest pewna, gdzie stawiane przez nią hipotezy prowadzą w ślepe uliczki, gdzie rekonstruując niewidoczne fastryguje tkankę fotografii, uczciwie to przyznaje, nawet wtedy kiedy zdarza jej się nieświadomie romantyzować niektóre aspekty badanej przez nią historii. Rzadko zdarza się taka pokora u twórcy wobec materii, która jest jego badawczym i literackim tworzywem.
Jest jeszcze jedna rzecz, która podczas rozmowy przewijała się w tle. Bez chłopskich historii, bez historii wsi, historii kobiet, historii wykluczonych i niezapisanych trudno sobie dziś wyobrazić historię powszechną.
Robert Gmiterek
Fot. Tomasz Michalski