Rozmowy na Pograniczu. Rozmowa szósta
Rozmowa szósta o książce dr Olgi Linkiewicz „Lokalność i nacjonalizm. Społeczności wiejskie w Galicji Wschodniej w dwudziestoleciu międzywojennym”. Z autorką rozmawiali dr Janusz Radwański w Kolbuszowej, dr Tomasz Kosiek w Rzeszowie i Marta Derejczyk w Radrużu.
Duża część Galicji Wschodniej była w międzywojniu obszarem pogranicza kulturowego. W miastach, miasteczkach i na wsiach mieszkali Ukraińcy, Polacy i Żydzi, rzadziej Niemcy i spolonizowani Ormianie. Tereny nisko zurbanizowane zamieszkiwała w przewadze ludność dwóch obrządków – greckokatolickiego i rzymskokatolickiego. Życie na jednym terenie społeczności bliskich kulturowo i światopoglądowo leżało u podstaw wspólnoty i było powodem stosunkowo licznych małżeństw między grekokatolikami i katolikami rzymskimi, które zawierano nawet mimo wojny polsko-ukraińskiej i eskalacji konfliktu. Do zjawisk powszechnych należały: przemienne uczestniczenie w życiu religijnym Cerkwi greckokatolickiej i Kościoła rzymskokatolickiego, dyfuzja kulturowa, dwujęzyczność i dyglosja, czyli stosowanie określonego języka w zależności od sytuacji społecznej.
– pisze Olga Linkiewicz we wprowadzeniu do swojej książki usiłując w esencjonalny sposób opisać miejsce, które dziś już istnieje jedynie w sensie geograficznym i historycznym. Jednakże nawet w tym sensie i na tym jego skrawku, który dzisiaj funkcjonuje w granicach współczesnego państwa polskiego jesteśmy świadkami i uczestnikami skutków procesów historycznych, jakie w dwudziestoleciu międzywojennym rozwinęły się i wymknęły spod kontroli, gdy na gruncie lokalnym zaszczepiono dwa nacjonalizmy polski i ukraiński. Pytana zaś dlaczego nazywa tę przestrzeń Galicją Wschodnią, skoro już w dwudziestoleciu ukuto dla niej termin Małopolska Wschodnia, a współcześnie szeroko stosowana jest nazwa „Kresy”, przytacza wypowiedź jednej z rozmówczyń, charakterystyczną dla większości osób, z którymi na potrzeby książki przeprowadziła rozmowy, dodajmy że były to osoby przesiedlone na „ziemie odzyskane” z tychże „Kresów” właśnie:
Jak to ksiądz nasz opisał (…) i on powie… jak my nazywali się. Kiedyś nazywali… z Galicji, z Galicji. A teraz, widzi Pani, ja zapo[mniałam]… tylko mi przypomnąć (…). No bo czytałam, nawet taka byłam ciekawa (…) [długie milczenie] – „A nie Kresy czasem może?” O. Kr… kres…
kresowia… kresowiaki. Przed wojną mówili z Galicji. Skąd? A z Galicji. (…) A teraz kres… kresowiacy, Kresy, no tak.
Historya wytworzyła nas – marzyć o uniezależnieniu się od historyi jest to marzyć o samounicestwieniu, o rozpłynięciu się w eterze feeryi i baśni.
Tak o historii pisze Stanisław Brzozowski w „Legendzie Młodej Polski”. Skoro tak, to ta historia, na którą kieruje swoje „etnograficzno-historyczne” spojrzenie Olga Linkiewicz, stworzyła nas, dzisiejszych mieszkańców Pogranicza, dawnego centrum Galicji Wschodniej i należy poświęcić jej uwagę i spróbować zrozumieć zachodzące w niej procesy, aby nie rozpłynąć się w „eterze feeryi i baśni”,jak chce filozof. A my jak chcemy, możemy pójść w stronę baśni, mitów i feerii wyobraźni, albo pochylić się ze zrozumieniem nad źródłami. Należy dodać, że obie drogi są pełnoprawne i ich wybór zależy jedynie od nas samych. Gdy jednak zechcemy zrozumieć problemy wywodzące się z dychotomii występującej w relacjach „polski – ukraiński” w Galicji Wschodniej na wsi, sięgamy zwykle do literatury przedmiotu, ale czy znajdziemy tam odpowiedzi na nasze pytania skoro jak pisze autorka:
W literaturze przedmiotu, w tym zwłaszcza w historiografiach polskiej i ukraińskiej, brakuje zrozumienia dwóch podstawowych problemów determinujących relacje polsko-ukraińskie na wsi. Po pierwsze, relacje sąsiedzkie były kształtowane zarówno przez poczucie wspólnoty, jak i przez konflikt związany z przeświadczeniem o różnicach cywilizacyjnych (a nie etnicznych). Po drugie, kosmologia i interpretacja rzeczywistości w ramach sacrum leżały u podstaw relacji międzygrupowych. Przez pryzmat opowieści lokalnej członkowie społeczności wiejskich – Polacy i Ruskie, Polacy i Ukraińcy – postrzegali konflikt polsko-ukraiński: spory o ziemię i terytorium, o szkołę i wreszcie o wyznawców (spór zwany potocznie kradzieżą dusz). Na tę lokalną opowieść oddziaływały więc narracje narodowe i polityka państwa, będąca jednocześnie elementem tych narracji. Chłopi byli biernymi obiektami unarodowienia jedynie w wyobrażeniach polskich i ukraińskich działaczy. W praktyce społecznej dochodziło do interakcji między lokalnością i nacjonalizmem, która mogła, ale nie musiała prowadzić do formowania się polskiej czy ukraińskiej identyfikacji w sensie narodowym.
Jeszcze większym problemem może być dla nas to, że zwykle oczekujemy jasnych i klarownych odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Oczekujemy od historyków, etnografów, naukowców, specjalistów i autorytetów w swych dziedzinach skonstruowania na nasze potrzeby jakiegoś ogólnego, strukturalnego modelu, który byłby dla nas przestrzenią odniesienia do budowania własnej tożsamości i relacji z historią, która nas ukształtowała. Nic z tego. Kiedy dojdziemy do końca książki Olgi Linkiewicz zrozumiemy, że nie ma jednej odpowiedzi, że tyle ile było wsi w Galicji Wschodniej, tyle jest historii i te same nieraz dźwignie nacjonalizmu przyłożone w tych samych miejscach zupełnie inne powodują skutki. Bogaty „materiał” etnograficzny i źródłowy posłużył autorce do nakreślenia bardzo szczegółowej mapy „lokalności i nacjonalizmu”. Na jej podstawie możemy sami konstruować własne wyobrażenia i podążać za interesującymi nas wątkami.
Każda rozmowa jest osobista i inna. Ten zapis rozmowy z książką Olgi Linkiewicz różni się od rozmów jakie poprowadzili z nią inni. Nie jest on rekonstrukcją żadnej z nich. Będąc jednak obecnym na Rozmowie w Radrużu i znając treść i znaczenie książki, autor tego tekstu pragnie zachęcić czytelników do sięgnięcia po „Lokalność i nacjonalizm…”. Każdy znajdzie tam swój trop, który doprowadzi go do jego celu. Ze względu na bogactwo książki, jej ciężar gatunkowy i znaczenie nie sposób w tak krótkim, sygnalizacyjnym tekście opowiedzieć o wszystkim, co ze sobą niesie. Dość przypomnieć, że podczas trzech Rozmów na Pograniczu z autorką, ani jedno pytanie z kilkudziesięciu tam zadanych nie powtórzyło się. Intrygujące jest też, to, że nawet dla autorki praca nad książką i odpowiedzi jakie w tym czasie uzyskała były niejednokrotnie zaskakujące. Tak o tym wspomina, w nawiązaniu do bliskich nam Kresów:
Przed pierwszym wyjazdem w „teren” latem 2004 roku przypuszczałam, że wypowiedzi rozmówców z Dolnego Śląska wpiszą się w znaną dobrze polskiemu czytelnikowi sentymentalną narrację kresową. Jednak okazało się, że tylko nieznaczny procent rozmówców widzi swoją opowieść o przeszłości w ramach polskiej pamięci zbiorowej o Kresach Drugiej Rzeczypospolitej. Narracje większości mieszkańców galicyjskich wsi korzystają z pojęć i znaczeń wywodzących się z chłopskiej kategoryzacji świata. Około 100 zebranych relacji pochodzi od osób, które nie czuły potrzeby opowiedzenia o swoich losach szerszej publiczności. Ich opowieść funkcjonowała w ramach pokoleniowego przekazu w rodzinie i między sąsiadami. Wspomnienia najczęściej są skoncentrowane na opisie kontaktów z sąsiadami oraz różnicach cywilizacyjnych między mieszkańcami własnej wsi i okolicy. Nie ma w nich właściwie opisów przyrody; może poza konstatacją: „była lepsza ziemia”. Brak więc jednego ze sztandarowych składników opisu Kresów. Nie ma w nich także nostalgii i resentymentów. Rozmówcy nie traktują swoich rodzinnych stron jako miejsca wyjątkowego, a tym bardziej przedmurza zachodniej cywilizacji, której broniły pokolenia Polaków. Co więcej, spora część osób w ogóle nie znała bądź nie stosowała pojęcia Kresy […] Tylko pojedyncze rozmowy przypominają klasyczne narracje kresowe: to opowieści osób, które pochodziły z rodzin osadniczych i przed wojną należały do polskich organizacji sportowo-paramilitarnych. Niektórzy działacze spisali swoje wspomnienia zanim doszło do spotkania z etnografami. Ci rozmówcy czytali literaturę historyczną i popularną dotyczącą regionu, organizowali „pielgrzymki” na Kresy i dbali o miejsca pamięci poświęcone ofiarom zamordowanym przez ukraińskich nacjonalistów – tak więc interesowali się losem całej grupy przesiedleńców oraz wizerunkiem ich przeszłości.
Ten wizerunek przeszłości wydaje nam się najbardziej przeszkadzać w rozumieniu naszej współczesności. Dbałość o jednolitą, monolityczną, wyidealizowaną narrację nie pozwala na „zdrowe” ułożenie relacji z innymi, z tymi, którzy pielęgnują zupełnie inny wizerunek. Tak pisze o tym problemie Olga Linkiewicz w książce:
Mimo pewnych podobieństw, lokalne wersje obu narracji narodowych istotnie różniły się od siebie i te różnice widać już na poziomie języka i pojęć, za pomocą których zwracano się do mieszkańców. Ukraińcy nie tylko mówili w języku powszechnie uznawanym w Galicji Wschodniej za swój, ale też odwoływali się do pojęć będących częścią dyskursu potocznego na wsi. Polacy korzystali przeważnie z języka i pojęć należących do świata pozachłopskiego. Polscy aktywiści próbowali przekonać chłopów do wspólnoty opartej na narracji kultury „pańskiej”, czego dobrym przykładem jest wątek kresowy: zagrożonej a jednocześnie walecznej polskości na rubieży. Taka opowieść mogła być przekonująca jedynie dla wąskiej grupy młodzieży i osadników z zachodu, ale nie dla większości w tym także dla przeciętnych mieszkańców obrządku rzymskokatolickiego. Podobnie obcy był świat polskich bohaterów i polskich symboli. Natomiast narracja ukraińska, nawet jeśli nie zawsze i nie dla wszystkich musiała być zrozumiała, docierała do szerokiego odbiorcy przez atrakcyjną formę. Ponadto Ukraińcy budowali swoją narrację na wydarzeniach mających fundamentalne znaczenie dla chłopów – takich jak zniesienie pańszczyzny – oraz na podnoszącym prestiż chłopów eksponowaniu elementów ich kultury.
Jest jednak coś, co rodzi pewne nadzieje na rozwiązanie tego „różnicującego” problemu Pogranicza i pozwoli na przejście w stronę akcentowania wspólnoty, czy choćby na wspominaniu o jej istnieniu. Bo „wspólnota” była wszak doświadczeniem ludzi tamtego Pogranicza i choć dzisiaj pamięć o niej zachowała się w postaci dość „wyświechtanych fraz” i „rytualnych zaklęć”, to jednak nie przebrzmiały w nich echa dawnej prawdy.
Wydaje się, że rozmówcom najłatwiej było powtarzać utarte frazy, które znali na pamięć od lat. Przykładowo, z dużą dozą pewności siebie stwierdzali: „mieszane byli” lub „nie było różnicy” w odniesieniu do relacji między mieszkańcami pogranicza”
wspomina autorka.
Na koniec chciałbym przytoczyć jedną z ważniejszych konkluzji, jakie Olga Linkiewicz zawarła w swojej książce. Myślę, że doskonale opisuje to jak wyglądał i na czym opierał się „świat pogranicza” przed apokalipsą II wojny światowej. Ten świat, którego jesteśmy spadkobiercami i dzisiejszymi aktorami. Myślę, że jego echa w dalszym ciągu pobrzmiewają w naszych wyborach, języku, stosunku do swoich i obcych, że choć rozpadł się na kawałki przed wieloma laty, to z ocalałych fragmentów jesteśmy w stanie poskładać go lepszego, mniej zantagonizowanego, w lepszej formule i nieprzemijającej równowadze.
Wspólnoty pogranicza – świat „mieszany”, polsko-ruska jedność czy też „świat sam w sobie” były układem społecznym pełnym antagonizmów. Hierarchia i określona formuła relacji społecznych, opartych w dużej mierze na bezpośrednich kontaktach, pozwalały utrzymać ten układ w równowadze.
Robert Gmiterek
Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej, 13 grudnia 2024 r.
Fot. Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej
Księgarnia Wydawnictwa Libra PL w Rzeszowie, 14 grudnia 2024 r.
Fot. Wydawnictwo Libra PL
Zespół Cerkiewny w Radrużu, 15 grudnia 2024 r.
Fot. Tomasz Michalski